piątek, 6 listopada 2015

Blaknę, rozpadam się na kawałki.

 A więc moi drodzy.
 Piszę ten post z bólem i żalem w sercu, albowiem nic nie jest w stanie mnie tak zasmucić jak ostatnie wydarzenia na tym blogu. Tak, moi drodzy, to wszystko prawda. Dziś nie będzie obrazka. Ani jednego. To zbyt smutne. To ten dzień w którym moje włosy siwieją. Naprawdę. Tracę swą różową barwę, nie jestem już jej godna. Moi drodzy, to koniec różu. To kryzys. Już na zawsze świat spowije szarość, zło, nuda i okrucieństwo. Jestem zmuszona odejść, opuścić swe wesołe stanowisko obrończyni radości i miłości.
 Tak oto nadchodzi koniec. Koniec na którym ucierpi cały świat. Dzieci już nigdy się nie uśmiechną, ludzie już nigdy się w sobie nie zakochają. Nigdy. Nadchodzą mroczne czasy, w których każdy stanie się emo!
 Jak wcześniej mogłam udawać takowego osobnika, tak teraz nie mam wyboru. Jestem emo, tak bardzo.
 Ja blaknę, moi drodzy, moi kochani. Blaknę w oczach i pogrążam się w rozpaczy. Powoli opuszcza mnie już wszystko. Kolor różowy, komentarze moich Drogich, rodzina, przyjaciele. Czuję się jakbym nigdy tego nie miała. Jakbym nie istniała. Nigdy, przenigdy, nigdzie.
 Przenigdzie.
 Wyprowadzam się z GenowefaLandu, to niegodna tak smutnej ziemia. Moja noga już tam nie postanie. Baj, baj, mój ukochany domku.
 Moi Drodzy. Tak to jest. Płaczę pisząc ten post. Moje oczy są zepsute i wylewa się z nich słona woda. Łzy.  Podobno. Jeszcze przez chwilę różowe, aby spaść na podłogę tracąc kolor. Pierwszy raz w życiu płaczę. To dziwne uczucie. Jakby we mnie coś pękło, jakby to był koniec. Boli. Boli tak bardzo...

 Przestań pieprzyć.

 Qveta? Ja tu przeżywam heartbreak! Daj mi cierpieć w spokoju! Ja mam ból i smutno mi.

 Yhy, daj sobie spokój i weź się za pisanie porządnych wpisów na Pink Poison czy Other Side, a nie piszesz jakieś głupoty, których pełno w internecie. 

 Daj mi spokój i daj mi przeżywać smutek! Nie widzisz, że tracę kolor?!

 Genowefa, wiesz, nie chciałam ci tego mówić, ale odkąd tracisz swój kolor, wydarzyło się ponad tysiąc kataklizmów na świecie, milion osób umarło, a ty nadal blakniesz i blakniesz.

 Daj mi spokój!

 Wygląda na to, że jesteś jakimś źródłem szczęścia i życia na tym je*anym świecie, a ty się opier... (Nie... to czytają dzieci...) Ty się lenisz! Wiesz, że GenowefaLand się zepsuł? Zblakł i upadł. Rozpadł, umarł i nie żyje. Fajnie? 

 Daj mi spokój, mówię przecież! Ja umieram ze smutku. Daj mi spokój.

 Jak chcesz. W sumie, to mi nie zależy. Tylko ludzie się skarżyli, więc przyszłam powiedzieć. Mi tam dobrze. Jakby co, to mówiłam ci abyś się ogarnęła, czy coś. Pa, pa!

 Nie pomagasz. Nienawidzę cię. Zniszczyłaś mi życie! Nienawidzę cię! Słyszysz! Czemu sobie poszłaś!?

 (Qveta sobie poszła, ale narrator zapomniał napisać. Sorki-memorki, ale sami rozumiecie: czytam se ksiunżkę a tu taka Genowefa pisze ten zrypany post. Sorki.)

 Nienawidzę jej. To przez nią. Ona zepsuła mnie i tym samym zepsuła świat! To wszystko jej wina. Przeprowadzam się więc na Wyspę Kota na Oceanie Indyjskim. Zwykli ludzie nie odnaleźli jej, bo jest taka malutka, ale musicie mi uwierzyć na słowo. To jest moje miejsce w którym będę usychać ze smutku. O tutaj:
 Wiem, dziś nie miało być obrazków, ale to mapa. Całość o Wyspie Kota znajdziecie już niedługo na Other Side [LINK], na przykład, gdzie się podział ogon kota, czym i gdzie on jest itd. Przeprowadzam się tam, ponieważ to smutne miejsce pełne błąkających się, płaczących dusz, kościotrupów, czerni i śmierci.
 Śmierci... Ech... ;(
 Tak bardzo mi smutno i tak źle. Napiszę smutny wiersz.
Pieprzy mnie dziś cały świat,
Bo deprechę mam.
Jak umrę dziś,
(choć na to się nie umiera)

To powiedzcie komuś,
Że kochałam róż.
Bardzo kochałam.

A kiedy spyta,
Co to za cudowny kolor,
Przywalcie mu z liścia.

Ale mocno.
I wskażcie na jego policzek.
Zróbcie to dla mnie. 

Bo tak.
 Wiem. Nie płaczcie. Nie tylko wy jesteście smutni! Łączmy się w bólu! Pisząc wiersze.
Łączmy się w bólu!
O, Szatanie, coś wygnany był z Nieba,
O, Matko Boska, któraś zawsze dziewicą, nawet po urodzeniu Zbawiciela,
O, istnienie wszelkie, które żywot swój prędzej niż później zakończy,

Łączmy się w bólu!
O, Ewo, coś posądzona była o zjedzenie tego jabłka, skuszona wężem,
boś męża ciotę i idiotę miała, nie mężczyznę,
O, ty mój słowiku, któryś śpiewał tak pięknie, aleś zachorował, chrypę dostał i
podcięto ci następnie gardło niegodziwie za twe śpiewy boskie,

Łączmy się w bólu!
O, wielki świecie niezmierzony, którego my, ludzie, zatruwamy na wszelkie sposoby,
O, moje piękne słońce pracujące dwadzieścia cztery na dobę, bez przerwy na drugie śniadanie,
bez emerytury, do śmierci pracujące niczym Polak
O, Jan Paweł II, święty, ale dopiero po śmierci,
O, moja muzyko, która z roku na rok coraz bardziej umiera w dance'ach czy elektronikach innych,

Łączmy się w bólu!
O, ktoś tam, któryś został nie wymieniony,
bądź pominięty, aby mnie nie zlinczowali po publikacji tego posta,
I Ty, niewierny czytelniku,
przekaż ten wiersz dalej i...

Łącz się z nami w bólu!
Łączmy się w bólu razem!
 Wiem, wiem. Dziękuję, dziękuję. Tak wiem, wróciłam do formy. Dziękuję, wiem, że to uwielbiacie, zwłaszcza ten bezczelny przekaz i chore nawiązania. Ale moi Drodzy... Łączmy się w bólu i nie cieszmy się tak, no! Tu ma być mrok i zło! Słyszycie? Tak, ma być zło i mrok i cierpienie i w ogóle bez przecinków! Takie zło!
 Postanowiłam, że popiszę z chęcią w komentarzach o kwestiach egzystencjalnych, więc jak chcecie, to piszcie. Łączmy się w bólu!

2 komentarze: